sobota, 4 października 2014

Gdyby nie lumpeksy, byłabym bankrutem. Mam bowiem pewną słabość, do której czasem wstyd się przyznać. Kocham ubrania! A już sukienki szczególnie.








Zaglądając do mojej szafy, już na pierwszy rzut oka mogę ocenić, że ponad połowa jej zawartości to zdobycze z lumpeksów. To samo mogłabym pewnie powiedzieć o szafie Matyldy. Piszę o tym, bo z prawie każdego łupu jestem dumna. To nie to, że nie mogłabym kupować ubrań nowych, bo może i bym mogła. Tu chodzi o to, że kupowanie w lumpeksach daje mi satysfakcje. Każde z tych ubrań mnie cieszy, bo jak tu się nie cieszyć, gdy przy kasie słyszy się: 3,50 proszę, a później, od koleżanek: „piękna, gdzie kupiłaś?!” ? No właśnie. Lubię oszczędzać, ale lubię też kupować ubrania. I właśnie dzięki lumpeksom, mam taką możliwość, by połączyć jedno z drugim.

Pamiętam, że gdy byłam małą dziewczynką, a mama przy okazji jakichś zakupów wciągała mnie do sklepów z odzieżą używaną, czułam wstyd i zażenowanie. Myślałam tylko o tym, jakby tu się stać niewidzialną. Nic dziwnego, bo wtedy lumpeksy nie były ani modne, ani fajne. Pamiętam, że strasznie tam śmierdziało i naprawdę rzadko można było znaleźć coś fajnego. Zdarzały się sytuacje, gdy któraś z koleżanek pytała mnie skąd mam tą super bluzkę, a ja odwracałam wzrok, mówiąc: NIE WIEM, mama mi kupiła. Teraz wiele się zmieniło. Nie tylko mój stosunek do lumpeksów, ale i stosunek właścicieli lumpeksów do klienta. Teraz sklepy z odzieżą używaną to butiki, pachnące, z atrakcyjnym wnętrzem i z przyjemną dla ucha muzyką. Klientela jest przeróżna, ale w większości to same dobrze, wręcz bogato, ubrane kobiety. Lumpeks daje bowiem szansę na wygrzebanie rzeczy naprawdę oryginalnych, takich, których nie znajdzie się w sieciówkach. Lumpeksy to raj dla kobiet, które lubią się wyróżniać.

Żeby nie było, że lumpeksy to same superlatywy... muszę napisać też, że zakochując się w lumpeksach, łatwo wpaść w pułapkę. Pamiętam, że gdy zaczęłam regularnie odwiedzać tego typu sklepy, kupowałam wręcz hurtowe ilości ubrań. I to niekoniecznie w moim stylu, a nawet złym rozmiarze (oj tam, oversize...). W końcu za kilogram to tylko 20 zł, co tam! W ten sposób nabyłam sporo ubrań, które później musiałam komuś oddać lub takich, które do dziś wiszą w szafie czekając na swój wielki dzień. Na szczęście w porę się opamiętałam i ustaliłam kilka swoich zasad polowania ( ;) )

Jak kupować w lumpeksach?


Powoli.

Pośpiech nie jest Twoim sprzymierzeńcem. Wraz z pośpiechem, pojawiają się wymówki w stylu: przymierzę w domu, oj tam na pewno będą dobre, to tylko kilka złotych. Zakupy w lumpeksach, niestety często są czasochłonne. Nawet jeśli znajdziesz już pasujące na Ciebie ubranie, musisz dobrze się mu przyjrzeć. I tu przechodzimy do kolejnego punktu.

Światło dzienne
 
Niestety, w większości lumpeksów światło jest bardzo marne. Nie ukrywajmy, sprzedawcom jest to na rękę. W takim oświetleniu wielu plam i wad, po prostu nie jesteśmy w stanie zobaczyć. Przymierzyłaś ubranie i wyglądasz w nim bosko? To teraz tup tup, pod okno i obejrzyj ubranie z każdej strony. Jeśli wydaje Ci się, że plama może nie zejść... nie kupuj, bo najpewniej tak będzie. Mała dziurka na szwie? Jesteś w stanie to zszyć. Pamiętaj, by realnie oceniać swoje szanse na naprawę ubrania.

Czy jest Ci to potrzebne?

W lumpeksach często tym, co przyćmiewa nasz umysł jest niska cena. Warto zastanowić się czy dana rzecz, pasuje do naszej garderoby, czy na pewno jest w naszym stylu i dobrze w niej wyglądamy? Ja zawsze zadaję sobie jedno podstawowe pytanie: Czy gdybym miała kupić to ubranie w sklepie, za standardową cenę, kupiłabym je? Nie zawsze się go trzymam, bo zdarzają się wyjątki, ale mimo to, jest bardzo pomocne!

Dostawy i wyprzedaże

Ja ich unikam. Nie znoszę tłumów i chamstwa, a te dwa czynniki niestety często spotykają się na dostawie w lumpeksach. Wolę sobie odpuścić i iść w bardziej luźny dzień. Jeśli masz silne nerwy i nie denerwuje Cię to, że co jakiś czas, ktoś próbuje Cię zdeptać lub przestawić Ci żebra łokciem, idź! Pamiętaj jednak, że czeka Cię dłuuuga kolejka do przymierzalni, a pośpiech... patrz punkt 1.


Dla lepszego zobrazowania tego o czym piszę, pokażę Wam moje łupy z tego miesiąca. Na pewno się zdziwicie, gdy zobaczycie, że to … sukienki. No dobra i jedno spodnium :).









poniedziałek, 22 września 2014

Słomiany zapał, morderca Twojego sukcesu!

Nasze życie, pełne jest chwilowych zrywów. Słomiany zapał. Momenty, gdy spływa na nas nieopisana energia, motywacja, miłość do całego świata, chęć zmian. Momenty, które przemijają równie szybko, jak i się pojawiają.






 

Znacie to? Coś lub ktoś, sprawia, że dostajecie powera. Motywuje Was, zagrzewa do walki, podnosi na duchu. Myślicie sobie: 'w sumie czemu nie? Czemu nie ja? Skoro inni mogą to ja też!' Sukces jest przecież w zasięgu ręki. Twojej, mojej. Taaaak uda mi się! Robisz mały krok w stronę obranego celu i bum. Nie uda mi się. Nie nadaję się do tego. Ja nie mam tego, co mają inni. Bez sensu. Wracam do szarej rzeczywistości. Nie sięgam dalej, bo po co.

Znacie to? Niewiele brakowało, a utracili byście kogoś, na kim bardzo Wam zależy. Poważna kłótnia z partnerem. Wyprowadzka, długie milczenie, gorzkie słowa. Później zgoda, skrucha i wielka miłość. Wielka nadzieja na to, że będzie lepiej, bo rozłąka pokazała nam, ile dla siebie znaczymy. Perspektywa utraty na zawsze, każe nam się starać. Nagle mamy czas, by spojrzeć sobie w oczy, potrzymać za ręce, iść na spacer czy wykonać krótki telefon w ciągu dnia. Mija dzień, dwa, tydzień i wracamy do szarej rzeczywistości. O długoletniego partnera, nie trzeba się starać, zdobywać, okazywać, że jest ważny. Przecież on jest. I zawsze będzie. Na pewno?

Znacie to? Jesteśmy młodzi. Żyjemy w ciągłym biegu, brakuje nam czasu na zjedzenie porządnego posiłku czy zdrowy sen. Nie interesuje nas to z czego zrobili tego burgera, ani to ile chemii jest w tej sproszkowanej zupce. Po pracy, nie mamy siły na uprawianie sportu. W końcu całe nasze życie, przypomina szaleńczy bieg. Szpitale, choroby i śmierć, to nie dla nas. Przecież mamy na to jeszcze czas. Aż pewnego dnia, ktoś nam bliski choruje, może nawet umiera. Widzimy cierpienie, zdajemy sobie sprawę, że śmierć jest blisko, codziennie. Tu nie ma znaczenia to, ile mamy lat. Nagle, przychodzi olśnienie. Zacznę żyć zdrowo! Jeść regularnie, dużo warzyw, owoców, żadnych fast foodów. No i sport! Koniecznie. Tydzień, dwa... wracamy do starych nawyków. Widmo choroby i śmierci zbladło, to i motywacja spadła. Przecież nie mamy czasu na to, by o siebie zadbać. Później. Jak już coś osiągniemy w życiu, dorobimy się domu i wymarzonego samochodu. Ale co jeśli nie zdążymy się tym nacieszyć, bo nasze ciało spłata nam figla?

Przykłady można mnożyć, ale sens jest jeden. Jak wyglądałoby nasze życie, gdyby te chwile trwały dłużej? Gdybyśmy pielęgnowali w sobie te momenty, nie pozwalając im odejść? O ile lepsze mogłoby być nasze życie, gdybyśmy wciąż nie wracali do swoich starych, często złych, nawyków i schematów? Czasem wystarczy spróbować. I wytrwać.



niedziela, 21 września 2014

Są tacy ludzie...

Życie pisze najlepsze scenariusze. Zaskakujące i całkowicie nieprzewidywalne. Z pozoru nic nie znaczące wydarzenie, może wywrzeć na nasze życie ogromny wpływ. I na odwrót, wydarzenia po których oczekujemy wiele, nie zmieniają w naszym życiu nic. Nie wiemy, co wydarzy się jutro, kogo spotkamy na naszej drodze, a kto z naszego życia odejdzie na zawsze.





Przez moje życie przewinęło się wielu ludzi. Prawdopodobnie jeszcze więcej przewinie się w przyszłości. Niektórzy byli jedynie tłem, inni zagrali epizodyczne role, a jeszcze inni pozostali w nim na dłużej. Wiele osób, z rodzaju tych „na zawsze”, odeszło i wątpliwe, by jeszcze kiedyś mieli powrócić. Jest też kilka takich osób, które są i mam nadzieję, że zawsze już będą. Możemy nie widywać się miesiącami. Czasem, nawet nie mamy czasu na dłuższą rozmowę. Mimo to, gdy w końcu się spotykamy, nie ma między nami dystansu. Jest tak, jakbyśmy widzieli się wczoraj. Mam w swoim życiu kilka takich osób, ale dziś chciałabym skupić się na tej jednej. Nie jesteśmy nawet podobne, a pomimo tego, tak wiele nas łączy. Na przykład to, że cholernie mnie czasem wkurza. (A ja ją) Zwłaszcza wtedy, gdy już długo się nie widzimy, a nasz internetowy kontakt ogranicza się do pojedynczych słów, bo jedna dla drugiej nie ma czasu. Wkurza mnie też tym, że stanowczo zbyt często ma rację. Wytyka mi moje słabości bez mrugnięcia okiem, a ja choć chciałabym zaprzeczyć, wiem, że nie mogę. Wkurzający babsztyl!

Wkurzający babsztyl, za którego dałabym się pokroić. Wiecie dlaczego? Dlatego, że tak, jak bez mrugnięcia okiem, wytknie mi słabości, tak bez mrugnięcia okiem, potrafi mnie dowartościować. Nie ma tu żadnej rywalizacji, czy chęci zgnębienia drugiej osoby. Mało kto, potrafi mnie zmotywować tak, jak ona. Choć tak rzadko się spotykamy, zawsze wracam od niej naładowana pozytywną energią. I wiem, że gdy wytyka mi błędy, nie robi tego po to, by napawać się swoją wyższością, a po to by mi pomóc. To jedna z tych niewielu osób, która wciąż pokazuje mi, że we mnie wierzy. I choć zna wszystkie moje słabości, to wiem, że dostrzega we mnie jakiś potencjał, coś wartego uwagi. Coś w czego istnienie nawet ja czasem wątpię.

To jedna z niewielu osób, których jestem w 100 % pewna. Pewna jej intencji, pewna tego, że chce dla mnie jak najlepiej. Jedna z maleńkiej garstki osób, której ufam bezgranicznie. To jedna z tych niewielu osób, która gdy wspina się na szczyt, wciąż ogląda się za siebie, by spojrzeć gdzie się podziewam JA. I wciąż motywuje mnie do tego, bym podążała za nią. Kto wie, może nawet jestem balastem, który spowalnia jej drogę na górę. Pewnie tak, ale jednego może być pewna. Tego, że zawsze będzie miała przy sobie wierną kompankę, która skoczy za nią w ogień. To już coś, prawda?

 A to, zdecydowanie nasze najlepsze foto:








piątek, 25 lipca 2014

Pomocy, jestem chomikiem... nie umiem wyrzucać rzeczy!

Przyznaję się. Jestem anonimowym chomikiem. Albo i nie. Wcale nie anonimowym, bo każdy, kto zajrzy do mojej garderoby stwierdzi, że nie bardzo się z tym ukrywam. Nie ukrywam się, bo nie mam już gdzie. Nie umiem wyrzucać. Bo wszystko się przyda. Albo będzie kiedyś modne. Albo ja przytyje. Albo się skurcze. Ewentualnie mój gust ewoluuje. Zbieram, przechowuje, gromadzę... Czy ktoś powie mi, jak nauczyć się wyrzucać rzeczy?!

 

                                                                       źródło

Wszelkie cenne rady i uwagi, mile widziane. Pytałam o to google. Przeczytałam trochę wzniosłych i inspirujących artykułów. Powiedziałam sobie... ej! Oni mają rację, jak tylko znajdę chwilę, wezmę się za generalne porządki i powyrzucam wszystko, czego nie nosiłam od roku. Albo dwóch. Ewentualnie trzech. Pełna chęci i nadziei na odmianę swego marnego chomiczego losu, wchodzę do garderoby i... znajduję zastosowanie dla każdej z tych rzeczy. Jestem mistrzem argumentacji. Dla każdej rzeczy znajdę przeznaczenie i funkcję jaką spełnia. A jak nie spełnia teraz, to na pewno zacznie spełniać za lat parę ( lub kilkanaście...)

Prosiłam o pomoc mamę. I to nie skończyło się zbyt dobrze. Bo okazało się, że chomikowanie to choroba genetyczna. Moja mama ją ma i tata. Jeśli myślicie, że jest źle... zaraz dowiecie się, że jest jeszcze gorzej. Chomiki łączą się w pary. Małż też nim jest. Szczególnie lubuje się w zepsutej elektronice, kabelkach i śróbkach. 

Sprawdziłam fora. Jedyne czego się dowiedziałam to to, że chomiki to zwierzęta stadne. I nie jest ich wcale tak mało. I, że choć czują się raźniej, gdy inne chomiki krzyczą: „EJ JA TEŻ!”, to jednak... wcale nie jest im lepiej. No może, mi zrobiło się trochę lepiej. Dowiedziałam się, że mogłoby być gorzej. Mogłabym zbierać opakowania po jogurtach i tekturki z opakowań.



Zacznijmy od swoistego katharsis. Skąd wzięło mi się to zamiłowanie do chomikowania?

Sentymenty

Liściki z liceum, kartki pocztowe z podstawówki i stare bilety. To tylko szczyt góry lodowej. Pierdółki, które wywołują u mnie jakiekolwiek emocje. Co ciekawe, również te negatywne. Lubię sobie posmęcić.

Przyda się!

Stary podręcznik od biologii, notatki ze studiów, kserówki, zepsute głośniki ( na pewno przerobie je na przydatne części, ewentualnie naprawię, co tam!)

Ubrania

Tu problem jest najbardziej skomplikowany. Chomikuję co się da. Problem się pogłębił odkąd zakupiłam worki próżniowe. I zaczęłam kupować w kilogramach ( KOCHAM LUMPEKSY, a mój chomik rośnie w siłę). Moda się zmienia, moda powraca. Tak samo zmienia się rozmiar, tak samo powracają kilogramy, a więc chomikowanie w pełni uzasadnione. Gorzej, że część tych rzeczy nie do końca wpisuje się w mój styl. Gorzej też, że moja waga ZAWSZE jest taka sama. Nic to, chomik wie lepiej!


Ubrania Matyldy

Przecież za jakiś czas na pewno będzie miała rodzeństwo. A jeśli nie... to może spotkam na swej drodze potrzebującą mamę? ( Trzymanie rzeczy dla kogoś potrzebującego tyczy się też moich ubrań. Nie ufam zbiórkom door to door, więc uparcie je chomikuję i czekam, aż ktoś naprawdę potrzebujący zapuka do mych drzwi).


Niestety. Większość osób, którym opowiadam o swoim problemie uważa, że jest błahy. I zabawny. No przecież, każda kobieta marzy o tym, by mieć w swej szafie dużo rzeczy. Garderoba wypchana po brzegi? Marzenie!
Nie. Utrapienie.
  • Bo choć szafa jest z pozoru wypchana, ja nie mam się w co ubrać. Większość rzeczy nie jest w moim stylu, nie czuję się w nich dobrze, nie leżą na mnie dobrze, nie pasują do mojego stylu życia.
  • Bo zadbać o ład w takim magazynie, to prawdziwe wyzwanie! ( Znaleźć w nim coś... też!)
  • Bo coraz częściej czuję, że ilość tych rzeczy mnie przytłacza. Wysysa ze mnie energię ( dobra, delikatnie wyolbrzymiłam).


Dlatego właśnie moi drodzy... postanowiłam walczyć z tym problemem. Wiem, że nie zabije chomika. Wiem, że nie nauczę się z dnia na dzień wyrzucać rzeczy, bo zostałam wychowana tak, a nie inaczej i przywykłam do tego, że czegoś nie ma, a jak coś jest to trzeba to szanować. Bardzo i aż ZA bardzo.

Będę Was informować jak toczy się ta moja mała batalia z samą sobą. A Wy... jeśli macie dla mnie jakiekolwiek wskazówki, to proszę... nie chomikujcie ich dla siebie i potomnych, a podzielcie się nimi ze mną! No i trzymajcie kciuki :)

niedziela, 20 lipca 2014

Lagenko szampon kolagenowy, poznajcie moją opinie.

Wiecie jaka jest przewaga początkujących blogerek, takich które mają tylko kilku obserwatorów, od tych, których czytelników liczy się w setkach i tysiącach? A no taka, że mogę napisać tu swoją opinię na temat wybranego przeze mnie produktu, a nikt nie zarzuci mi, że dostałam go za darmo lub ktoś mi zapłacił, bym wypowiedziała się o nim pozytywnie. Przecież nikt nie posądziłby firmy Lagenko, o to, że rozdaje swoje produkty blogerkom z takim stażem jak mój, prawda? (Jeśli jednak ich o to podejrzewasz, to znaczy, że jesteś niezłym optymistą i naprawdę wierzysz w potencjał mojego bloga, dzięki!)

 

 


Dlaczego, więc zdecydowałam się na opisanie tego produktu? Odpowiedź jest prosta. Sama jestem uzależniona od szukania opinii w google. Internetowe opinie (choć oczywiście nie zawsze szczere), już nie raz uchroniły mnie od zakupu bubla, a i na kilka perełek w ten właśnie sposób natrafiłam. Gdy w moje ręce trafił szampon kolagenowy Lagenko, jeszcze przed pierwszym użyciem, szukałam o nim opinii. Ile znalazłam? ZERO.
Tylko to, co o produkcie pisze producent. A, że producenci mają to do siebie, że zawsze piszą dobrze, to jakoś mnie to nie przekonuje. A na pewno nie na tyle, by kupić szampon za prawie stówkę. Postanowiłam, więc przysłużyć się światu i napisać swoją recenzję. A, że na punkcie włosów jestem odrobinę sfiksowana, zrobię to z przyjemnością.

Skoro nie dostałam szamponu za darmo, ani też nie zdecydowałam się na zakup w ciemno, jak to się stało, że trafił w moje ręce? A no wygrałam go w konkursie, na pikniku blogującej mamy w Ośnie. Uważacie, że w takim razie dostałam go za darmo? To znaczy, że nie widzieliście mnie biegnącej slalomem w wielkich różowych gaciach, z małżem w drugiej nogawce. To znaczy, że nie widzieliście też, z jaką prędkością potrafię się czołgać ( nadal w różowych gaciach, nadal z mężusiem w drugiej nogawce). To znaczy, że nie widzieliście moich zdartych kolan.
Nie ma powodu, dla którego moja opinia o szamponie, mogłaby być nieobiektywna. Powiem więcej. Widząc cenę szamponu na stronie i to co napisał o nim producent, moje oczekiwania były bardzo wysokie. A tu co?

To o produkcie piszą na stronie sklepu:

"Naturalny szampon kolagenowy, który delikatnie oczyszcza skórę głowy oraz włosy i jednocześnie pielęgnuje je a także nadaje im zdrowy połysk. Bezpieczny w stosowaniu również przez osoby z tendencją do uczuleń i wykwitów alergicznych. Idealny do włosów bardzo zniszczonych i wymagających kompleksowej regencji. Doskonale skomponowane  składniki aktywne wnikają we wnętrze włosa i odbudowują go. Dzięki temu te stają się gładkie i lśniące.
Szukasz szamponu, który będzie się dobrze pienił, ładnie pachniał, doskonale oczyszczał włosy, ale jednocześnie nie przesuszał ich, był wydajny, nietoksyczny i po prostu bezpieczny dla Ciebie i Twojej rodziny? Wszystkie te cechy posiada nasz nowy produkt w ofercie jakim jest kolagenowy szampon do włosów. Wypróbuj go!
Naturalny skład gwarancją bezpieczeństwa
Kolagenowy szampon do włosów to produkt skomponowany na bazie naturalnych, delikatnych składników, które skutecznie oczyszczają włosy i skórę głowy oraz co ważne, nie powodują podrażnień. W miejsce popularnych w preparatach drogeryjnych detergentów SLS oraz SLES (siarczanów sodu) użyto trzech aktywnych substancji myjących:
Kokamidopropylobetaina – organiczny związek chemiczny pozyskiwany bezpośrednio z oleju kokosowego. Całkowicie naturalna formuła tego związku (biomasa) sprawia, że szampon nie powoduje reakcji alergicznych i jest bezpieczny także dla delikatnej skóry niemowląt. Ważną jego zaletą jest również zdolność do zamykania pęcherzyków powietrza w swoich strukturach czyli innymi słowy naturalnego wytwarzania piany. Komponent ten spotkamy w licznych kosmetykach przeznaczonych dla dzieci, co gwarantuje jego pełne bezpieczeństwo i łagodne działanie zarówno dla skóry jak i błon śluzowych.
Sarkozyniany – spotykamy je w wielu kosmetykach ekskluzywnych. Jest to nic innego jak kwas laurynowy pozyskiwany również z oleju kokosowego, połączony z sarkozyną (aminokwasem, który m.in. buduje białka naszych mięśni).
Arganowy składnik myjący – wytwarza się go bezpośrednio z oleju arganowego. Jest więc niezwykle delikatny dla skóry oraz samych włosów. Jego właściwości pielęgnujące są doskonale znane i cenione.
Oprócz tego kolagenowy szampon do włosów zawiera również inne składniki aktywne odpowiedzialne za jego unikatową kompozycję i skuteczne działanie w tym m.in.:
  • KeramimicTM 2.0 – składnik opracowany z wykorzystaniem najnowszych osiągnięć nauki o białkach. Jego budowa jest bardzo zbliżona do budowy protein (keratyny). Dzięki temu w sposób inteligentny odbudowuje strukturę włosa w miejscach najbardziej zniszczonych. Precyzyjne działanie tego składnika zostało potwierdzone w badaniach klinicznych. Ułatwia on również rozczesywanie włosów na mokro, wygładza je i zapobiega plątaniu.
  • AquaxylTM – naturalny kompleks pochodnych glukozy i xylitolu pochodzenia roślinnego. Wykazuje działanie nawilżające oraz regenerujące. Chroni strukturę włosów i przywraca im połysk.
  • Olej z Meadowfoam – uważany jest za prawdziwą sensację kosmetologiczną. Z powodzeniem stosowany jest również jako eliksir pod oczy. Ze względu na swój unikatowy skład kwasów tłuszczowych : eikosenowego, erukowego i dekosenowego oraz dużą zawartość witamin A i E doskonale odbudowuje wewnętrzną strukturę włosów, wygładza ich powierzchnię i sprawia, że stają się one bardziej wytrzymałe, mocne i pełne blasku. Warto także wspomnieć o tym, że składnik ten cudownie intensyfikuje kolor i utrwala jego głębię.
Sposób użycia:
Szampon należy nanieść na mokre włosy i spienić. Następnie starannie spłukać. W razie konieczności czynność należy powtórzyć.
Skład NCI:
Aqua, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Lauroyl Sarcosinate, Sodium Cocoamphoacetate, Bis(C13-15 Alkoxy)  PG Amodimethicone, Glycerin, Parfum, Sodium Arganamphoacetate, Laurdimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed , Keratin, Xylitylglucoside, Anhydroxylitol, Xylitol, Soluble Collagen, Propylene Glycol, Dimethicone PEG-8, Meadowfoamate, Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride, PEG-150 Pentaerythityl tetrastearate, PEG- 6, Caprylic/Capric Glycerides, Gluconolactone, Sodium Benzoate, Lactic Acid, Geraniol, Limonene, Linalool. "

A jak to było w praktyce?

Zacznijmy od tego, jakie są moje włosy, by dać Wam pewien obraz sytuacji. Są długie, cienkie, bardzo podatne na splątanie, do tego przesuszone na końcach, a podatne na przetłuszczenie u nasady ( czyt. KOSZMAR).
Pierwsze wrażenie: szampon pomimo tego, że niepozorny, o bardzo delikatnym i neutralnym zapachu, lekkiej konsystencji, to jednak bardzo dobrze się pieni i nie potrzeba go nakładać zbyt wiele ( plus za wydajność).
By przetestować szampon, po myciu nie zastosowałam żadnej odżywki. Normalnie skończyłoby się to splątaniem i szarpaniną ze szczotką. Tymczasem... włosy były miękkie, z łatwością dały się rozczesać. Do tego były naprawdę uniesione u nasady, zwiększyła się też objętość całej fryzury. Już po pierwszym użyciu wiedziałam, że się zakochałam. A później było już tylko lepiej. Po prawie dwóch tygodniach stosowania, odnoszę wrażenie, że kondycja moich włosów naprawdę się poprawiła. Kolejnym plusem jest to, że włosy nie wymagają już codziennego mycia, tak jak to było dotychczas. Sporo plusów, jak na szampon używany bez odżywki. Jestem bardzo ciekawa, jakie efekty przyniosłoby korzystanie z obu produktów tej firmy jednocześnie. Dodatkowy plus za proste i funkcjonalne opakowanie. A największy plus za to, co usłyszałam od mojej koleżanki z pracy: Ej, masz jakieś takie... inne włosy? (połechtane kobiece ego = PLUS gigant)

Wady?

Tutaj sprawa się komplikuje. Wadą na pewno jest cena, bo nie oszukujmy się, 89 zł za szampon to nie jest mało. Zanim jednak z tego powodu przekreślimy ten produkt, należy zastanowić się nad jego wydajnością. Póki co wydaje mi się, że jest ona bardzo dobra, ale ostateczną opinię wydam, gdy szampon się skończy. Na pewno dużym plusem jest dla mnie oszczędność czasu i to, że gdy włosy są w lepszej kondycji, oszczędzam na odżywkach.
Sami widzicie, nawet cenę trudno nazwać mi wadą, skoro wiem ile ten szampon potrafi.
Niektórych pewnie może zniechęcić ten neutralny zapach, ale ja nie oczekuje od szamponu perfumowania moich włosów, także nie traktuje tego jako wady.

Póki co, polecam, choć myślę, że wspomnę jeszcze o tym szamponie, gdy skończę całe opakowanie.

Ten szampon i inne kosmetyki firmy Lagenko, znajdziecie tutaj:


P.S Z poprzedniej notki, mogę wykreślić podpunkt o brzydkim szablonie. A to za sprawą :
http://mamablogujepl.blogspot.com/ , która zajęła się moim nagłówkiem. Niby niewiele, ale już się nie krzywię, gdy wchodzę na własnego bloga, dziękuję :)!




czwartek, 10 lipca 2014

"Im dłużej panuje cisza, tym trudniej ją przerwać"

To znowu ja. Wróciłam. Tytuł notki w pełni adekwatny, bo tak to już jest, że King zawsze trafia w sedno. Te słowa (niestety) znalazły potwierdzenie w kilku momentach mojego życia, nawet w tym dotyczącym bloga...

 

Tak kończyły się znajomości, w których nagle zapadała obustronna cisza, którą każda ze stron bała się przerwać. Tak i smętnie skończył ten blog, do którego trudno było mi ot tak powrócić, bo zawsze znajdywał się jakiś argument przeciw. Moja przygoda z blogiem zaczęła się ponad pół roku temu. Tak jak się zaczęła, tak się skończyła. Czyli szybko, po cichu i bez żadnego echa. :) Przymierzałam się do pisania nie raz i nie dwa, ale wiecznie coś stawało mi na przeszkodzie. Jednym z problemów była moja nowa praca, ale głównym winowajcą  było ( a czasem nawet jest) moje nastawienie. Zdecydowanie sceptyczne.

                                                         

                                                                A bo ja nie mam o czym pisać...

       A kogo to interesuje?

                                            Nie mam czasu.

         Potem.


                                                   Eeee... po co skoro i tak nikt tego nie czyta?



                               Nie, bo przecież hejterzy mnie zjedzą! Za rajstopy, przecinki w złym miejscu, poglądy, twarz, przepis na ciasto, zmianę zdania, drobną nieścisłość, za  zbyt krótkie spodenki, za zbyt długą spódnicę, za zbyt nudne tematy, za zbyt kontrowersyjne tematy, za brak makijażu, za zbyt mocny makijaż, za staroświeckie poglądy i zbyt luzackie opinie.




                                                                                              Nie ogarniam bloggera.


                                           Mam brzydki szablon.



Aż przyszedł taki dzień, gdy stwierdziłam, że mam to gdzieś. Po prostu. Bliska mi osoba zaprosiła mnie na piknik blogujących mam, który odbył się ledwo tydzień temu. ( Warto wspomnieć, że wystąpiłam tam w zaszczytnej roli obserwatora, a nie blogerki). Pojechałam, posłuchałam, popatrzyłam i stwierdziłam, że tak naprawdę nie ma ważnego powodu, dla którego to miałoby mnie omijać. Skoro lubię pisać, lubię poznawać nowych ludzi, a czasem nawet zdarza mi się coś mądrego napisać... to czemu nie? Nie wiem czy Monika przeprowadziła taką selekcję zapraszając mamy na piknik, czy też cała blogosfera jest tak sympatyczna i pozytywnie zakręcona, ale choćby był to ten lepszy ułamek jej społeczności... już wiem, że warto! 





Jak się wciągnę, to zostanę tu na dłużej, a jak mnie dalej będziecie ignorować, to sobie pójdę.

Może.









wtorek, 10 grudnia 2013

Blogoteka w temacie Małego człowieka






Zainfekowana przez www.zawodkobieta.blogspot.com podjęłam wyzwanie by w kilku rymach streścić swojego bloga.  Jest to zadanie o tyle trudne, że są na nim aż 4 notki, a kształt jaki przybierze w przyszłości to tajemnica nawet dla mnie.., no ale spróbować zawsze można. :)


Każdy dzień to nowe doświadczenia, a wraz z nimi i blog się zmienia.
Będzie o mamie, dziecku i tacie, o tym wszystkim tu przeczytacie.
Jest tu humor i trochę wzruszenia, ale ważne, że ktoś to docenia.
Są tu przepisy i drobne porady, pewnych rzeczy zalety i wady.
Codzienność jest trudna, codzienność bywa szara,
ale jest dobrze póki ktoś się stara,
dzień sobie umilać, nowych ludzi poznawać,
ciekawe blogi na których chce się zostawać.
Zawsze mam dużo do powiedzenia,
więc mąż ma już dosyć mego zrzędzenia..
by mu ulżyć pisze na blogu,
a zaraziła mnie kobieta z zawodu :).


Czym jest dla mnie blogowanie? Trudna sprawa, bo tak naprawdę dopiero się wdrażam w cały ten blogowy świat. Póki co jest to dla mnie, przede wszystkim, użeranie się z bloggerem, no powiedzmy, że dopiero się docieramy ;).
Czym będzie dla mnie blogowanie, pewnie czas pokaże..
Wiem jednak, że chciałabym stworzyć tu przytulny kącik, do którego nie tylko ja będę chciała zaglądać :).

 










LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...